piątek, 17 kwietnia 2015

Kolażowe piątki IV




 Monicę Bellucci jako najmłodszą z zaprezentowanej trójki znają pewnie wszyscy, zwłaszcza, że jesienią będzie partnerować samemu Jamesowi Bondowi w kolejnej odsłonie jego przygód. Rzadko pojawiająca się już na srebrnym ekranie Sophia Loren była jedną z pierwszych włoskich aktorek, które odniosły sukces również po drugiej stronie Atlantyku. Warto też obejrzeć filmy z udziałem nieco zapomnianej Monici Vitti, będącej muzą samego Michelangelo Antonioniego. Be Italian - Żyj po włosku!

czwartek, 9 kwietnia 2015

"Andres Serrano - artysta wyklęty."


  „Artysta nie może tworzyć, jeśli nie ma jakiejś obsesji. Ja swoją mam” - mówi postrzegany przez wielu jako prowokator i obrazoburca, a jednocześnie jeden z bardziej odważnych i znanych współczesnych artystów – latynoski fotograf - Andres Serrano. Obrzędy i symbole religijne, a także różne społeczne tematy tabu – jak śmierć czy rasizm - są dla niego pretekstem do bardzo odważnych wypowiedzi artystycznych.
  Warto szczegółowo prześledzić historię młodości artysty, gdyż miała ona decydujący wpływ na kształtowanie się jego artystycznej osobowości.
  Andres Serrano urodził się 15 sierpnia 1950 roku w Nowym Jorku na Brooklynie. Tam się wychował, zdobył pierwsze stopnie edukacji, tam również mieszka i tworzy do dziś. Matka artysty – pochodzenia afro-kubańskiego oraz ojciec – uchodźca z Hondurasu, byli ortodoksyjnymi katolikami, podobnie jak większość mieszkańców tej nowojorskiej dzielnicy. Kilka lat po narodzinach syna, ojciec postanowił opuścić rodzinę– Andres został więc z matką, która nie tylko słabo mówiła po angielsku, ale również – ze względu na problemy psychiczne, była często hospitalizowana. W tej sytuacji młodym Andresem opiekowała się babcia, która również dbała o jego konserwatywne, katolickie wychowanie. Serrano, jak sam mówi, wcześnie stracił zainteresowanie dla spraw religii, ostatnim aktem zaangażowania było przyjęcie przez niego sakramentu bierzmowania. Aż do osiągnięcia dorosłości kwestia wiary była dla niego martwa; sfera ta powróciła do niego niejako sama, dużo później, już po debiucie artystycznym. Andres dość wcześnie opuścił dom rodzinny, zaś po wizycie w Metropolitan Museum Of Art postanowił rzucić szkołę i zostać artystą. Całe dnie spędzał w muzeum, studiując renesansowe malarstwo i religijną ikonografię. W latach 1967-1969 kształcił się w dziedzinie rzeźby w Brooklyn Museum and Art School. Tam uczył się zasad poprawności estetycznej, lecz jednocześnie zatracał wiarę  w sens sztuki. Sztuka akademii i prawda ulicy stanęły w opozycji do siebie. W tym czasie zaczął brać narkotyki, co szybko przekształciło się w uzależnienie, z którym zmagał się, podobnie jak z nękającymi go  stanami depresyjnymi, przez blisko 10 lat. Uzależnienie udało mu się przezwyciężyć dzięki uczestnictwu w terapiach, jednak, jak sam mówi, najlepszą terapią była dla niego sztuka, którą zaczął czynnie uprawiać od lat 80. Wtedy bowiem, po kilku aresztowaniach i okresie życia na ulicy, Serrano zaczął szukać pracy. Objął stanowisko asystenta w agencji reklamowej i tam poważnie zainteresował się fotografią, z która styczność miał już w szkole, lecz której naukę wówczas zarzucił. Po latach wrócił do niej z przekonaniem, że to właśnie jest najbardziej odpowiednia dla niego dziedzina sztuki. Nigdy jednak nie uważał się za fotografa, mówiąc o sobie, że jest jedynie artysta posługującym się fotografią.
  Serrano posługuje się głównie techniką cibachromową. Wykonuje zdjęcia o dużym formacie (przeważnie o wymiarach: 0,5x0,8m). Jako dowód na brak cyfrowej obróbki i manipulacji wszystkie jego zdjęcia to klasyczne odbitki, a nie cyfrowe wydruki. Serrano mówi, iż chociaż uważa się za artystę konceptualnego, to pozostaje tradycjonalistą, jeśli chodzi o samą fotografię – nie stosuje żadnych sztuczek. To, co możemy zobaczyć na zdjęciach, jest tym, co on sam widział przez obiektyw. Charakterystyczne dla jego twórczości są również jednokolorowe, neutralne tła, które uwypuklają sfotografowaną osobę lub przedmiot.
  Serrano uważa, że idea, zamysł, są ważniejsze od efektu, a sam efekt jest zawsze lepszy, jeśli jest prawdziwy. Na potwierdzenie tych słów podaje przykłady wykonanych przez siebie fotografii, w których ten realizm objawia się pod różnymi postaciami. W pracy pt. „Lori i Dori” syjamskie siostry bliźniaczki są ubrane jak księżniczki z baśni, co wywołuje w umyśle odbiorcy surrealistyczny, romantyczny obraz – a jednak postaci ze zdjęcia są realne. Serrano działa też w drugim kierunku. Na przykład na fotografii pt. „White Nigger” mężczyzna uzyskał czarną karnację poprzez makijaż, a w pracy „Daniel” dziecko przedstawione jako wisielec w rzeczywistości zawieszone jest na szelkach.

     Andres Serrano    

  Serrano, niezależnie na jaki temat tworzy zdjęcia, posługuje się zawsze autentycznymi rekwizytami np. ludzkie organy wykupuje z kostnic, używa prawdziwej ludzkiej i zwierzęcej krwi oraz mięsa.
  Ze względu na to, że został artystycznie ukształtowany jako rzeźbiarz, patrzy na materię plastyczną w charakterystyczny sposób, wymaga od niej dozy sensualnego realizmu. Charakterystycznym elementem jego prac jest wykorzystywanie substancji organicznych - ciała i płynów z niego pochodzących. Serrano podjął takie wątki instynktownie – nie potrafi podać źródła czy też przyczyn zainteresowania takim tworzywem, jednak zaznacza, że wpłynął na to na pewno świat zewnętrzny. Twierdzi, że substancje cielesne posiadają w sobie jakąś samodzielna tożsamość, ich prawdziwości i siły oddziaływania nie trzeba weryfikować.
  Początkowo Serrano fotografował pejzaże i portrety, jednak pierwsza jego ważna praca to cykl będący przejawem jego – jak sam to określa – obsesji, czyli religii katolickiej. Cykl dużych zdjęć to martwe natury, kompozycje złożone z religijnych symboli, surowego mięsa, martwych zwierząt i ludzkich organów. Prace te charakteryzuje oniryczna atmosfera, odwołania do dadaizmu i surrealizmu, kunsztowne i misterne kompozycje, nasycone kolory a także kumulacja elementów teatralnych. Ten pierwszy cykl prac od razu wywołał ogromne kontrowersje. Od tego czasu (czyli od połowy lat 80.) Serrano zajmuje się tematami, które w społeczeństwie są zazwyczaj przemilczane. Często łączy ze sobą kilka tematów, tworząc dzieła, w których przenikają się ze sobą: śmierć, seks, religia, brutalność i obsceniczność. Pojawiają się liczne motywy cierpienia i tortur, ciągłe studium krzyża i osoby Chrystusa, obrazy osób duchownych.
  
 W 1986 Serrano wykonał fotografie dwóch krzyży zanurzonych w plastikowych pojemnikach wypełnionych mlekiem i krwią. Jednak to dopiero w następnym roku powstało dzieło, które nagłośniło nazwisko Serrano na całym świecie. Mowa o najsłynniejszym w dorobku fotografa zdjęciu  „Piss Christ”.  Jest to zdjęcie szklanego pojemnika wypełnionego moczem, w którym zanurzony został seryjnie wyprodukowany, plastikowy krucyfiks. Biały krucyfiks w połączeniu z optycznym filtrem żółtej cieczy daje pozytywny i łagodny estetycznie efekt, zbliżony do tego, jaki daje światło przepuszczone przez witraż, co staje w sprzeczności z jakże odpychającym tytułem. Jeden z krytyków powiedział o tej pracy, iż „dowcip polega na tym, że widz właściwie nie widzi nic szokującego”. Osławione „Piss Christ” to niezwykle efektowna wizualnie fotografia. Niewyraźny zarys krucyfiksu majaczy w złocistej przestrzeni przesyconej mistycznym wręcz światłem. Prowokacją jest dopiero podpis i informacja, jak rzecz została zrobiona.” Sam Serrano także uważa, iż najlepszym miejscem dla tej pracy jest kościół i twierdzi, że jeśli Watykan jest mądry, któregoś dnia będzie kolekcjonował jego dzieła.

"Piss Christ", 1987

  Do cyklu tego należy również praca „Piss Pope” – zdjęcie papieża zanurzone w pojemniku
z krwią i uryną. Tłumaczenie tej pracy prezentuje m.in. prof. Kirchenbaum: „To zbrukanie krwią i uryną wiąże się z krwawą historią Kościoła katolickiego i równocześnie z winem Eucharystii, które w rytuale Sakramentu przemienia się w krew Chrystusa.”Wykorzystanie w całym cyklu naturalnych płynów pochodzących z ludzkiego ciała Serrano tłumaczył faktem, iż stanowią one istotę życia, a ponadto pozwalają osiągnąć niezwykły rezultat estetyczny przez wyeksploatowanie ich kolorystycznego piękna i możliwości fosforyzujących. Pracą analogiczną do „Piss Christ” jest „White Christ” z 1990 roku – na zdjęciu widnieje krzyż zanurzony w wodzie. Obie prace wykonane zostały w celu ożywienia znaku, jednak pomimo intencji twórcy, tylko pierwsza budzi wstrząs, co tłumaczy klasyfikacja uryny jako substancji niskiej i hańbiącej, niestosownej w kontekście symbolu Chrystusa. Ponadto uryna jest bezpośrednią pochodną organizmu, woda zaś pełni rolę symbolu uniwersalnego
i neutralnego. Ta pierwsza więc silniej ukazuje niskość i cielesną istotę człowieczeństwa.
  Cyklem prac, które Serrano tworzył w tym samym czasie, co poprzedni, jest seria „Body Fluids” z lat  1987-90. Ukazuje ona płyny, którymi wypełnione jest ludzkie ciało, m.in. krew (także menstruacyjną), nasienie czy mleko matki. Prace te w dużym stopniu wyglądają jak dzieła malarstwa abstrakcyjnego, są wizualnie bardzo dynamiczne. Serrano mówi, iż chciał
 w tej serii posłużyć się fotografią w taki sam sposób, jak malarz używa płótna i odciąć się od tradycyjnych problemów fotografii, jak przestrzeń i perspektywa. Jednak obok podejmowania zagadnień czysto formalnych, prace te są również zaangażowane społecznie – podejmują tematy związane z seksualnością i cechami płciowymi, które powszechnie stanowią tabu, uważane są za wstydliwe. Niewątpliwy wpływ na popularyzację dzieł z tej serii miało umieszczenie dwóch z nich na okładkach płyt Metallicy w połowie lat 90-tych.
  Z 1990r. pochodzą dwa kolejne cykle tematyczne o tytułach: „Nomads” oraz „The Klan”.
Pierwsza seria składa się z portretów bezdomnych kobiet i mężczyzn, głównie imigrantów
z Afryki i Ameryki Pd. Serrano powiedział, iż znalazł ich w podartych i poplamionych ubraniach, często w stanie fizycznego wycieńczenia. Jednak na jego zdjęciach jawią się oni niemal jako herosi, gdyż Serrano chce monumentalizować i uwznioślać to, co uwidacznia na zdjęciach, a co postrzegane jest często za przyziemne i prymitywne. Dlatego nie sfotografował tych ludzi na ulicy, żebrzących o jedzenie, lecz z godnością, na którą wszyscy zasługują. Cykl „The Klan” stanowią z kolei ironiczne portrety członków Ku Klux Klanu, ubranych w rytualne stroje i ukrywających swoja tożsamość. Serrano podjął się takiego tematu, gdyż stwierdził, że wykonanie portretów postaci w maskach byłoby czymś niespotykanym i wybór padł na tę grupę. Zestawienie tych dwóch tematów okazało się bardzo kontrowersyjne. Bezdomni stali się symbolem życia, na jakie często są skazani ludzie kolorowi w rasistowskim społeczeństwie, natomiast członkowie Ku Klux Klanu stanowią symbol rasowej nienawiści, kapitalistycznego braku moralności i dominacji białych. Jednakże zarówno jedni, jak i drudzy są wyrzutkami, wykluczonymi ze społeczeństwa. Serrano mówi, iż sam także długo był wyrzutkiem, uważa się za innego i słabego, dlatego też kibicuje takim ludziom, utożsamia się z nimi.
  Zdjęcia te konfrontują widza z moralnymi i politycznymi dylematami, które mają swoje źródło w rasowych napięciach występujących w Stanach. Sam Serrano mówi, iż idea zestawienia obu grup wydała mu się bardzo ekscytująca, gdyż reprezentują one dwa ekstrema: skrajnego ubóstwa i ogromnego uprzedzenia. Widz musi odpowiedzieć na pytanie, jakie uczucia żywi do każdej z grup i czy jest w stanie je ze sobą pogodzić.
  W 1991r. powstał cykl zatytułowany „The Church”, przedstawiający osoby duchowne
w oficjalnych strojach. Tu warto wspomnieć, iż Serrano uważa siebie za straconego katolika, straconego dla rytuałów kościoła, lecz niekoniecznie dla osobistej wiary, która stanowi dla niego problem otwarty. Mówi: „Zrozumiałem, że nie muszę przyjmować całej filozofii Kościoła katolickiego, która często jest surowa i prymitywna, aby zachować pewne poczucie religijności i duchowości, które ukształtował on w moim życiu.” Stwierdza również: „Nie biorę udziału w żadnej krucjacie, nie jestem artystą lewicowym ani reakcyjnym. Z drugiej strony, nie sprzeciwiam się temu, kto uważa, że moje prace nie kryją się w muzeum, lecz wchodzą ostro na arenę polityki. Ale nawet jeśli krytykuje Kościół, to jest to sprawa, by tak rzec, namiętności, braku równowagi między nienawiścią i miłością jaka odczuwam do Kościoła.”
Z 1992r. pochodzą prace z cyklu „The Morgue” oraz „The Objects of Desire”. W pierwszej serii przedstawione są zwłoki osób, które zmarły w wyniku tragicznych wypadków. Za pomocą swojego aparatu Serrano przekształca ten straszny widok w obrazy pełne ukrytego piękna, odwołując się tym samym do dzieł dawnych mistrzów, takich jak Caravaggio. Podobieństwo to wywołują intensywnie oświetlone postaci skontrastowane z głębokim mrokiem tła. Tematyka tych prac wywołała również wiele kontrowersji. Emocje, które budzą te fotografie, wynikają zapewne z kontrastu między sprowadzoną do estetycznej abstrakcji rzeczywistością, a opisem historii obiektu zawartym w tytule. Pokazanie jedynie estetycznych wartości odbiera osobom tożsamość i sens ich istnienia, degraduje do roli efektownego przedmiotu. Szczególny wstrząs powodują obrazy ciał zmarłych ukazane w tym kontekście, które wywołują reakcję, iż jest to profanacja. Podobne manipulacje tożsamością i wycinkowością rzeczywistości ludzkiej dotyczą wcześniejszych obrazów abstrakcyjnych.
W pracach tych fluidy były budulcem kolorystycznej, czasem geometrycznej, konstrukcji. Podpisy pod tamtymi pracami uświadamiają znów nadużycie polegające na wykorzystaniu fragmentu jakiejś organicznej tożsamości i rzeczywistości. Serrano na wszystkie kontrowersje związane z tymi fotografiami odpowiada tak: „Pojawia się pytanie: czy mogę posunąć się tak daleko? Czy nie jestem intruzem? Czy wolno mi pokazać śmierć tak, jak ja zobaczyłem
w kostnicy, czy musze ominąć to wyzwanie z powodów, nazwijmy to, moralnych(…)? Nigdy nie wahałem się z odpowiedzią. Nie wolno mi się wycofać. Jak dotąd jedyne ograniczenia, jakie sobie stawiałem, były spowodowane względami estetycznymi, nie moralnymi.”
Kolejne, pełne oburzenia, komentarze wzbudził Serrano serią przedstawiającą fantazje erotyczne – „A History of Sex”. Podróżując po świecie, wybierał on osoby, które zazwyczaj są postrzegane w kategoriach płciowych jako nieatrakcyjne, wyraźnie odbiegające od przyjętego obecnie kanonu piękna ludzkiego ciała. Byli to głównie ludzie starsi i niepełnosprawni. Serrano chciał w swoich zdjęciach wyrazić uznanie dla tożsamości, które są nieakceptowane i uważane za anormalne. Pokazuje on tak silną u człowieka potrzebę łączenia się w pary i nieskończoną różnorodność, jaką charakteryzują się ludzka rasa. Wiele z tych prac jest drastycznych, czy nawet wulgarnych, jednakże stanowią one według Serrano uczciwym odzwierciedleniem niektórych odsłon jednego z najważniejszych i i najbardziej kontrowersyjnych aspektów życia ludzkiego.
  W 2000 roku Serrano stworzył cykl „The Interpretation of Dreams”, który jest swego rodzaju hołdem złożonym Freudowi, zainteresowaniu snami oraz psychoanalizą. Jest to najmniej komentowany przez artystę cykl.. Furtka interpretacyjna pozostawiona odbiorcom i dwuznaczność wypowiedzi jest tutaj największa spośród wszystkich jego serii. Niezwykle dopracowane pod względem kompozycyjnym fotografie prezentują świat ludzkich wyobrażeń, pełen perwersji i przeciwstawnych sobie wartości. Posługując się głównie elementami kultury amerykańskiej seria ta stanowi swego rodzaju preludium do kolejnej.

Michael Stripe z cyklu "America", 2003

  W zaprezentowanym w 2003 roku cyklu „America”, Serrano stawia w złym świetle pojęcie amerykanizmu i poglądy, jakie Amerykanie mają na swój własny temat. Intencją Serrano było w znacznie mniejszym stopniu ukazanie indywidualności poszczególnych osób, lecz przede wszystkim zakwestionowanie słuszności traktowania Ameryki jako monolitycznego, jednorodnego organizmu państwowego, który w rzeczywistości jest tak wielce różnorodny i wewnętrznie sprzeczny, że niemożliwy do zdefiniowania. Latynoski artysta uważa ten cykl za  swoje największe artystyczne osiągnięcie. Przez ponad 30 miesięcy wykonał on ponad sto portretów przedstawiających kulturowe bogactwo Stanów Zjednoczonych - kraju imigrantów. Prace te ukazują zarówno znane osoby ze świata kultury i show bussinesu jak i zupełnie anonimowych amerykańskich obywateli. Andres Serrano raz na jakiś czas proszony jest o wykonanie portretu jakiejś znanej osoby, jednak na takie sesje decydują się nieliczni. Fotograf ma opinię bezkompromisowego twórcy, który na pewno nie ominie żadnej niedoskonałości czy skazy w wizerunku danej postaci.
  W 2008 roku, po kilku latach milczenia Serrano po raz kolejny dał o sobie głośno znać. Jego najnowsza seria fotografii zatytułowana „Shit”, obejmuje 66 prac ukazujących ludzkie i zwierzęce odchody. Fotograf twierdzi, że to boskie objawienie było bezpośrednim powodem stworzenia tego cyklu. Praca z tak niecodziennym materiałem stanowiła dla niego wyzwanie i konieczność przełamania własnego obrzydzenia. Sam przyznaję, że najgorszy do zniesienia był sam zapach odchodów, ale po kilkunastu tygodniach pracy nie stanowił już dla niego większego problemu. Przygotowując kolejne dzieła po raz kolejny podróżował po obu Amerykach, niekiedy docierając do tak odległych miejsc jak jedna z ekwadorskich hodowli byków. Podróżowanie w czasie tworzenia kolejnych kolekcji fotografii, wiążę się z wyznawaną przez artystę ideą konkwistadora, chęcią podbijania i odkrywania świata poprzez sztukę.  
 Poszczególne zdjęcia ekskrementów opatrzone są nazwami, mówiącymi czyje odchody akurat widzimy (końskie, kurze, bycze), odczuciami jakie wywołał ich widok u samego autora (straszne, dziwne), czy też dość odległymi skojarzeniami z twórczością różnych postaci z historii (freudowskie, boschowskie). Kolekcje tę Andres uważa za piękną i nowatorską, jednoznacznie przyznając, że ma ogromne szczęście, że jego dzieła są tak chętnie kupowane przez galerię i kolekcjonerów sztuki. „Shit” tak naprawdę to manifestacja wielkiego ego artysty oraz jego rosnącej pewności siebie, wyrażającej się w tym, że  potrafi wszystko uczynić pięknym, nawet odchody.
   Serrano używa fotografii, aby przedstawić świat pełen sprzeczności, dychotomii a  nie konfliktów. Świat, w którym symbole i archetypy, fetysze piękna i horroru, życie i śmierć, koegzystują ze sobą.
  Nie można zaprzeczyć, że latynoski fotograf posługuje się językiem brutalnym w swojej dosłowności, że szarga świętości i świadomie burzy wszelkie tematy tabu, przekraczając granice nie tylko dobrego smaku, ale i ludzkiej intymności. Jednak równocześnie jest artystą, który za pomocą fotografii nie boi się mówić o sprawach, o których nie mówią osoby do tego powołane - np. księża o reformie religii. Chce również pokazać, jak dalece ludzie są zakłamani, unikając pokazywania np. swojego ciała, brzydząc się widoku organów wewnętrznych, które przecież każdy z nich ma. Obrońcy artysty często podkreślają, że wszelka krytyk jego dzieł wynika ze strachu przed prawdą, którą te prace ukazują, nie zaś ze zwykłego oburzenia; że Serrano jest krytykowany jako reformator, a nie bluźnierca.
  Dekalog Serrano jest przede wszystkim artystyczny. Prawda jest powiązana ściśle ze sztuką, sztuka posiada priorytet, nie ma dla niej żadnych granic, zwłaszcza moralnych.    
   Podsumowanie jego kontrowersyjnej twórczości stanowić może jedna z jego wypowiedzi:
„Mam swoja własna prawdę, w która wierzę. Jestem przekonany, że jako artysta robię rzecz właściwą. Staram się pójść w sztuce tak daleko jak to możliwe. Jeśli ktoś uważa, że jakieś dzieło sztuki nie powinno być brane pod uwagę lub oglądane, bo przeraża – to uważam taki sąd za obłudę. Nie rozumiem jak idea sama w sobie może być niebezpieczna. Jedyne niebezpieczeństwo tkwi w ograniczeniu wolności wypowiedzi. Zajmuję się tematami uniwersalnymi, podchodzę do nich jednak bardzo osobiście. Nie zakładam, że to, co mówię w swoich pracach, ma obowiązywać powszechnie, jednak w jakiś sposób porusza każdego."

piątek, 3 kwietnia 2015

Kolażowe Piątki III



Należący do Avengers - Hawkeye, jego alter-ego w komiksowym uniwersum DC - Green Arrow, elficki bohater Śródziemia - Legolas czy może wywodzący się z lasów Sherwood - Robin Hood? Ciekawe który z nich wygrałby strzelecki pojedynek?

niedziela, 22 marca 2015

"Obrazy o końcach świata"


  Druga połowa lat 90 stanowi okres nasilenia się powstawania obrazów filmowych traktujących o apokalipsie. W kinie amerykańskim stworzono wówczas kilka dzieł, które teraz, z perspektywy kilkunastu lat posiadają status kultowych i wyznaczyły pewne normy w obrębie swojego gatunku.  Jednocześnie motyw ten inspirował wielu twórców kina autorskiego, którzy w swoich odmiennych poszukiwaniach starali się i nadal starają się bardziej poetycki i filozoficzny, aniżeli efektowny wizualnie sposób odpowiedzieć na pytanie - „jak będzie wyglądał koniec?”  Warto przyjrzeć się i zestawić najsłynniejsze i najbardziej oryginalne filmy o Armagedonie stworzone w ciągu ostatnich dwóch dekad po obu stronach Atlantyku.
   Przyczyn wysypu tego typu produkcji należy w pewnym stopniu upatrywać  w nasileniu się tendencji apokaliptycznych wraz z  końcem wieku, ale i też, w przypadku produkcji amerykańskich, w rosnących możliwościach technicznych kina, których to doskonałym miejscem do eksploatacji są wszelkie filmy o tematyce końca świata. 
  W „Dniu Niepodległości” Rolanda Emmericha precyzyjnie zaplanowana ofensywa kosmitów powoduje destrukcje największych ośrodków miejskich na świecie, ale przygotowana przez naszą rasę kontrofensywa, przy ujawnieniu kilku rządowych tajemnic, prowadzi do szczęśliwego zakończenia. Reżyser umiejętnie balansując między kinem akcji, a komedią stworzył jeden z najbardziej efektownych obrazów apokaliptycznych, co zaowocowało komercyjnym sukcesem. W nakręconym dwa lata później „Armageddonie”  Michaela Baya ,specjalnie powołana grupa naukowców i inżynierów zostaje wysłana w przestrzeń kosmiczną , aby meteor wielkości Teksasu (o czym niejednokrotnie wspomina się w filmie), nie sprawił, że ludzkość  podzieli los dinozaurów. Amerykańscy twórcy niejednokrotnie pokazali , że zagrożenie niekoniecznie musi  nadejść z kosmosu, ale może czyhać na samej Ziemi. Wspomniany już Roland Emmerich zmusił miliony ludzi do emigracji w stronę równika, aby nie padli ofiarą zlodowacenia, powstałego w wyniku ocieplania się klimatu w „Pojutrze”.

"Pojutrze", reż. M.Bay, 2004
                                                
  Wszystkie te obrazy łączy jedna cecha - apokalipsa jest tutaj niespełniona. Wskutek bohaterskich akcji  i niezłomności rodzaju ludzkiego obcy najeźdźcy, meteory  i  klimatyczne anomalie daje się w końcu okiełznać  i  ocalić nasz świat od zagłady. Zwycięstwo z reguły okupione jest  jakąś symboliczną ofiarą (śmiercią  któregoś z bohaterów jak choćby  Russel Caise w „Dniu Niepodległości” czy  Harry Stamper w „Armageddonie”), o której szybko zapomina się w kontekście  ogólnej euforii  towarzyszącej zwycięstwu. Wartym wspomnienia odstępstwem od schematycznego, hollywoodzkiego szczęśliwego zakończenia   jest trzecia część Terminatora, w której to widz jest przekonany, że para głównych bohaterów  jakoś zapobiegnie przepowiadanemu „Dniu Sądu”. Zaskakująco - nuklearna zagłada, której sprawcą jest  sztuczna inteligencja -  „SKYNET” staje się faktem, a dominację nad światem przejmują śmiercionośne maszyny.
  Wyżej wymienione obrazy stworzyły pewnego rodzaju wzór, na którego kanwie powstało wiele kolejnych, łudząco podobnych czy to kinowych, czy telewizyjnych produkcji. Kino rozrywkowe, nawet podejmując tak ważny temat nie jest w stanie zmienić, a choćby zmylić  sposobu myślenia  widza i dać mu odczuć nawet przez chwilę, że koniec jest nieunikniony. Te miejscami nazbyt  szalenie efektowne sposoby ukazania apokalipsy, paradoksalnie - pomimo swojej bliskości, są jednak bardzo odległe od spełnienia. Mniejsze zainteresowanie tego typu produkcjami w ostatnim czasie (choćby słaby wynik oglądalności obrazu „2012”), może sugerować wyczerpanie się tego schematu i pewne znużenie masowej publiczności, co miejmy nadzieję pokieruje scenarzystów, ku nowym, bardziej atrakcyjnym koncepcjom.
  Zupełnie inaczej podchodzi się do tego tematu w kinie europejskim. Pomijając kwestię mniejszych możliwości finansowych i technicznych, twórcy starego kontynentu w ostatnim czasie pokazali kilka wyjątkowo intrygujących dzieł o tej tematyce.
    Dziełem, które należałoby ostrożnie usytuować  gdzieś na granicy tych dwóch sposobów przedstawień( efektownego i refleksyjnego) jest „Melancholię” Larsa von Triera. Dochodzi tutaj do próby pogodzenia opisanych powyżej monumentalnych tendencji ukazywania masowej zagłady z  głębszą refleksją. Eksperymentując z formą i narracją duński reżyser  zdradza  w urzekającej, pełnej malarskich analogii,  kilkuminutowej sekwencji, zakończenie filmu - nieuchronny koniec świata. Ale pomimo tego nie traci on napięcia, a jego siłą napędową  jest kontrast pomiędzy reakcjami w obliczu zagłady dwóch sióstr: Justine i Claire. Pierwsza upatruje w katastrofie wyzwolenia i kresu swojego cierpienia jakim jest życia na Ziemi, a im bliżej końca, który zapowiada widoczna na niebie tytułowa planeta - Melancholia, tym większą ulgę i spokój odczuwa. Druga popada w coraz większą histerię, nie potrafi ukryć przerażenia , pomimo zapewnień racjonalnego męża, że do katastrofy nie dojdzie. Całość rozgrywa się w monumentalnej rezydencji, która z czasem ze schronienia staje się więzieniem, nie chcąc wypuścić właścicieli poza  swoje granice. Zbudowany na chwilę przed zagładą symboliczny szałas daje głównym  bohaterom dużo większe poczucie bezpieczeństwa, aniżeli masywne mury ich domostwa i pozwala choć trochę oswoić się z tym, co za chwilę się dopełni. To w tym swoistym „hortus conclusus”  Ziemia zostanie zmiażdżona, czego doświadczamy przez kalejdoskop emocji i reakcji głównych bohaterek.
                                    
 "Melancholia", reż. L.von Trier, 2011

  W ostatnim czasie coraz  pojawiają się także obrazy, w których apokalipsa dotyczy nie tyle końca istnienia Ziemi, ile rasy ludzkiej. Tak jakby nasze naturalne środowisko uznało rodzaj ludzki za największego szkodnika i w trosce o własne bezpieczeństwo postanowiło go wyeliminować. W „Ostatniej miłości na Ziemi” Davida Mackenziego błękitną planetę opanowuje wirus, poprzez który ludzie tracą kolejne zmysły. Chociaż stopniowo adaptują się do nowych warunków, to kres ich istnienia, poprzez utratę narzędzi poznawczych, jest nieunikniony. Co ciekawe, podobne  podejście  dostrzegalne jest również w stricte komercyjnych produkcjach z zachodu, jak choćby w niedawnym  „1000 lat po Ziemi”, gdzie nasza rodzima planeta wytworzyła specjalne mechanizmy ( w tym konkretnym przypadku drapieżną faunę i florę będącą efektem wysmakowanej wyobraźni M. Night’a Shyamalana)  by zmusić jej najbardziej  posesywnych mieszkańców do banicji  i szukania nowego miejsca do życia w odległym kosmosie.


"Ostatnia miłość na Ziemi", reż. D.McKenzie, 2011
   Jeszcze bardziej melancholijny i kameralny nastrój zbliżającej się apokalipsy oglądać możemy w opus magnum węgierskiego reżysera  Beli Tarra - „Koń turyński”. Ten monumentalny, blisko 3 godzinny obraz pokazuje kres ludzkości jako powolny, a wręcz nużący proces będący odwrotnością stworzenia świata. Przez 6 dni świat powoli się wyczerpuje, znika, wysycha i to w sposób dosłowny, o czym uświadamia nas pokazywana wielokrotnie, pusta studnia. Świat powoli dusi się samym sobą i przestaje istnieć. Doświadczenie tego bolesnego końca podkreśla ponadto szereg środków formalnych: czarno - biała kolorystka, mała liczba ujęć i powtarzający się motyw muzyczny wprowadzające nas w apokaliptyczny i paraliżujący trans.
  W belgijskiej „Anomalii” duetu Peter Brosens i Jessica Woodworth  koniec świata ukazany jest przez pryzmat wiejskiego społeczeństwa, które życie toczy się powolnym, wyznaczanym przez etos pracy w polu tempem, aż do momentu pojawienia tajemniczego przybysza z synem na wózku inwalidzkim. Wchodząc niemal w estetykę horroru, ludzie są wstanie przekroczyć własne bariery i poświęcić jednego z nich, byleby przywrócić dany stan rzeczy. Ale nie wiadomo czy podjęte przez nich kroki będą słuszne. Czy drzewa znów zakwitną, a krowy dadzą mleko po zniknięciu przybysza? A może powolne wyjałowienie się świata to po prostu boska kara za całość ludzkich dokonań? Przerażające studium upadku ludzkości z zakończeniem co najmniej pobudzającym do myślenia.

"Anomalia", reż. P.Brosens, J.Woodworth, 2013
                                         

piątek, 13 marca 2015

Kolażowe Piątki II


  Cała Polska gotuje, albo przypatruje się jak gotują inni... Magda Gessler głównie dzięki "Kuchennym Rewolucjom" stała się ze znanej restauratorki w ciągu ostatnich kilku lat stała się telewizyjną ikoną. Warto wiedzieć, że jej  XIX wieczną prekursorką  byłą Lucyna Ćwierczakiewiczowa, której bestsellerowa książka - "365 obiadów" do dzisiaj stoi na wielu kuchennych półkach. Na pozostałych zdjęciach amerykańskie mistrzynie gotowania i pieczenia - Marta Stewart (skądinąd mająca polskie korzenie) i jej przebojowa poprzedniczka - Julia Child.

czwartek, 26 lutego 2015

"Historia jednego obrazu: Tomasz Dolabella i jego Bitwa pod Lepanto"

 Dolabella był epigonem wielkich weneckich kolorystów XVI wieku, pierwszym znanym nam włoskim malarzem na królewskim dworze w Polsce. Z jego pojawieniem się wtargnęły do malarstwa polskiego prądy włoskie i ukształtowały jego charakter na blisko dwieście lat.
Dzięki niemu polskie malarstwo przyswoiło sobie rozwiązania włoskiego malarstwa nowożytnego, takie jak budowanie kompozycji wielopostaciowych, tworzenie iluzji przestrzennej oraz prowadzenie obrazowej narracji.
 Tomasz Dolabella urodził się ok. 1570 we Włoszech, zmarł w 1650.  Po przeprowadzce do Polski pracował na dworze Zygmunta III Wazy, a po jego śmierci dla Władysława IV Wazy. Był jednym z głównych twórców malarstwa barokowego w Polsce; uczył się w Wenecji (współpracował przy dekoracji Pałacu Dożów); od 1600 działał w Polsce. Dla Zygmunta III Wazy wykonał nie zachowane dekoracje sal wawelskich, od ok. 1612 pracował też dla zakonów krakowskich: dominikanów - malowidła w kaplicy św. Jacka i refektarzu 1619-38, kamedułów na Bielanach - dzieje Św. Władysława i Św. Romualda (1633) i jezuitów (1641-42), wraz z uczniami, ozdobił pałac biskupi w Kielcach (plafony o tematyce współczesnej); tworzył kompozycje religijne (Św. Stanisław z Piotrowinem przed sądem królewskim 1620), historyczne i portrety. Dolabelli przeniósł do malarstwa polskiego osiągnięcia formalne renesansu i manieryzmu weneckiego (zwłaszcza Tintoretta).
 Twórczość malarza w pierwszym okresie cechowały żywe kolory, bogactwo kompozycyjne, doskonałe odwzorowanie detali oraz światłocień charakterystyczny dla malarstwa weneckiego. Z czasem nastąpiło dostosowanie do polskich gustów, co doprowadziło do zmatowienie kolorów i zaniku gry światłem. W swoich dziełach wiernie odtwarzał polskie obyczaje i stroje. Ponieważ twórczość Dolabelli cieszyła się wielkim powodzeniem, często korzystał z pomocy uczniów, których udział zwiększył się od lat 30-tych XVII w. Jest to widoczne szczególnie przy tworzeniu prac wielkoformatowych, których malarz był prekursorem w Polsce. Artysta w czasie długiego życia pozostawił bardzo bogaty dorobek, idący w setki obrazów, nie zawsze najwyższej próby, co wynikało z pracy pobieżnej i zapewne pospiesznej. Niestety większość prac uległa z czasem zniszczeniu lub rozproszeniu m.in. podczas potopu szwedzkiego w latach 1655-60 oraz w czasie wielkiego pożaru

 Lepanto jest to miasto i port położone na terenie dzisiejszej Grecji, obecnie noszące nazwę Naupaktos. 7 października 1571 roku niedaleko Lepanto doszło do pamiętnej bitwy morskiej pomiędzy armadą Turecką a flotą Świętej Ligi (głów­nie hiszpańską i wenecką), Bitwa zakończyła się zwycięstwem chrześcijan. Była jedna z najkrwawszych morskich bitew w historii. Mimo liczebnej przewagi okrętów tureckich - ok. 300 wobec ok. 220, druzgocące zwycię­stwo odniosła Liga. Wygraną łączono z wielką papieską procesją różańcową, którą na intencję zwycięstwa zorganizowano w Rzymie, Wenecji, a takie w innych miastach.
Zwycięstwo Świętej Ligi w bitwie pod Lepanto papież Pius V przypisał wstawiennictwu Najświętszej Maryi Panny i w 1572 roku dzień 7 października ogłosił świętem Matki Boskiej Zwycięskiej zmienionym w 1573 przez jego następcę, papieża Grzegorza XIII, na święto Matki Boskiej Różańcowej. Bitwa pod Lepanto odbiła się szerokim echem w literaturze oraz plastyce; malowali ja Vasari, Veronese, Vicentino, Tintoretto. Przedstawienie bitwy ukazywano również w grafice. 

 Z wątkiem zwycięstwa chrześcijan nad muzułmanami splata się ana­logiczne wydarzenie z historii Polski: na wia­domość o śmierci w zamku chocimskim hetma­na Chodkiewicza (24.IX.1621), podczas wielkiej bitwy z dwukrotnie liczniejszą armią turecką, 3.X. biskup zarządził w Krakowie wielką pro­cesję. Następca Chodkiewicza, Stanisław Lubo­mirski, opowiadał, że w czasie trwania procesji w Krakowie, w obozie ukazała mu się Matka Boska i wymówiła słowo „wytrwaj”. Fakty te połączono, uznając, iż modły procesji zostały przez Matkę Boską wysłuchane.

 Obraz składa się jak by z dwóch części, większość płótna z prawej - zajmuje bitwa morska, część lewą - procesja różańcowa jaka się odbyła w Krakowie w 1621 roku na intencje bitwy pod Chocimiem. W lewym górnym rogu obrazu ukazana jest procesja rzymska, z papieżem niesionym w lektyce, poniżej zaś — procesja polska, w której uczestniczą dominikanie, świeccy, przynajmniej częściowo o rysach portretowych. Dominika­nin z książką w ręce to zapewne ówczesny przeor poznański, brodatym magnatem wyo­brażonym ponad nim jest, być może, głów­ny fundator obrazu, Stanisław Przyjemski (zm. 1642). Na pierwszym planie klęczący szlachcic, okryty czerwoną delią wodza, to być może Stanisław Lubomirski (1583 -1649). Charakterystyczne dla artysty było przedstawianie mnichów jako postaci wydłużonych o małych głowach. Procesja krakowska przedstawiona jest zgodnie z opisem kronikarskim, lub na podstawie autopsji.   

 Do obrazu przedstawiającego dawno minione wydarzenie historyczne dostały się osoby stroje sytuacje współczesne malarzowi  i dobrze znane ówczesnym widzom. Był bowiem Dolabella jednym z głównych reprezentantów bardzo charakterystycznego dla czasów Wazów  zjawiska w naszym malarstwie  aktualizacji. Naśladując go inni malarze nadawali nagminnie swym postaciom rysy i cechy dostojników lub króli sobie współczesnych. Poza tym Bitwa pod Lepanto nie jest obrazem historycznym  w ścisłym tego słowa znaczeniu. Posiada ona cechy aktualności i wyraźne związki ideowe ze zwycięstwem Chocimskim z 1621 roku, centralna postać w obrazie możliwe że miała wiele cech wspólnych ze Stanisławem Lubomirskim, co dodatkowo zmieniało kontekst odczytywania dzieła. Wydarzenia z Lepanto mogły być jedynie pretekstem do ukazania nowego, ważnego wówczas dla Polski wydarzenia.   

Rekonstrukcja obrazu Dolabelli
                                                  


piątek, 20 lutego 2015

Kolażowe Piątki I


  Jedyny w swoim rodzaju... budzący skrajne opinie. Lubiany, albo kompletnie nie rozumiany enfant terribe Hollywood - Johnny Deep. Oto trzy z jego licznych ekranowych wcieleń: Kapitan Jack Sparrow z serii filmów "Piraci z Karaibów" ; Szalony Kapelusznik z burtonowskiej ekranizacji "Alicji w Krainie Czarów" i morderczy golibroda w musicalowym "Sweeney Todd". A Wy które z jego wcieleń lubicie najbardziej?